Kwestie sporne

Temat zbrodni żywocickiej pozostaje żywy w pamięci mieszkańców Zaolzia, stanowiąc źródło silnych emocji, co niejednokrotnie generuje spory w ocenie tego tragicznego ciągu wydarzeń. Od zakończenia II wojny światowej przez lata kość niezgody stanowiła kwestia narodowości ofiar (na terenie pogranicza, na dodatek w warunkach wojny, nieraz ciężko jednoznacznie przyporządkować do danej grupy narodowej). Czesi też – zwłaszcza dr Roman Prášil, ówczesny kustosz Muzeum Ofiar Faszyzmu w Żywocicach – znacznie bardziej krytycznie odnosili się do działalności partyzantów z oddziału Józefa Kamińskiego pseud. „Strzała”. Z polskiej strony z kolei – zwłaszcza za sprawą działalności czołowych dokumentalistów zaolziańskiej martyrologii w czasach II wojny światowej, Józefa Burka oraz dr. Józefa Mazurka – postać dowódcy AK-owców uległa swoistej mitologizacji. W ostatnich latach – zwłaszcza zaś po wydaniu przez Karin Lednicką w 2022 r. książki „Životice: obraz (po)zapomenuté tragédie” [pol. „Żywocice: obraz (prawie) zapomnianej tragedii”] – zauważalne jest zwiększone zainteresowanie tematem zbrodni żywocickiej, w związku z czym intensyfikacji uległy także spory. Mowa zwłaszcza o następujących kwestiach:

Spór o Isidora Mokrosza

O właścicielu „dolnej” gospody w Żywocicach, Isidorze Mokroszu, przez lata napisano wiele złego. Podobnie jak Heinrich Mokrosch, drugi gospodzki we wsi, miał on być nazistowskim kolaborantem. W raportach „Strzały” jest określany „członkiem NSDAP” (co nie było prawdą) czy „hitlerowskim łotrem”. Łagodniejsi w ocenie byli prof. Mečislav Borák (utrzymywał przyjazne stosunki z hitlerowcami) czy Otylia Toboła (bratał się z Niemcami, przez co miał we wsi parszywą opinię).

Isidor Mokrosz z rodziną – żoną Zofią oraz synami Oldřichem (z lewej) i Valdemarem (w środku), 1939 r.
Źródło: archiwum Aleny Fejkovej i Milana Mokroša

Taką ocenę Isidora Mokrosza jako pierwsza podważyła Karin Lednická. Jej zdaniem na negatywną ocenę gospodzkiego wpłynął fakt, że był on Czechem wspierającym przed wojną czeską oświatę w zamieszkałej w większości przez Polaków wsi (odstąpił swoją działkę pod budowę czeskiej szkoły, udostępnił kwaterę nauczycielowi tejże placówki). Krzywdząca Isidora Mokrosza ocena jest wg pisarki również skutkiem tego, że był on w zasadzie przypadkową ofiarą partyzantów grupy Kamińskiego, a oskarżenie go o kolaborację miało usprawiedliwić błąd żołnierzy AK. Lednická nazwała go wręcz „pierwszą cywilną ofiarą tragedii żywocickiej”, co spotkało się z ogromnym oburzeniem części polskich działaczy na Zaolziu. Do powstania czarnej legendy Isidora Mokrosza przyczyniło się także rzekome pokrewieństwo ze wspomnianym Heinrichem Mokroschem (w istocie była to tylko zbieżność nazwisk). Lednická podpierała swoje argumenty powojennym formularzem rehabilitacyjnym Isidora Mokrosza, z którego wynika, że komisja złożona z Polaków i Czechów z Żywocic jednogłośnie uznała jego niewinność. Przeciwko rehabilitacji nie zaprotestował ani jeden mieszkaniec wsi (a takie sytuacje zdarzały się w przypadku kolaborantów). Pisarka zebrała również relacje poświadczające, że po wojnie ludzie odwiedzali wdowę po nim Zofię w karczmie i sklepie, do czego z pewnością nie dochodziłoby, gdyby uważali Mokrosza za współpracownika gestapo.

Pierwsza strona zaświadczenia o wiarygodności narodowej Isidora Mokrosza (już z czeskim zapisem nazwiska – Mokroš) z informacją, że w opinii członków komisji posiadający III grupę volkslisty gospodzki nie współpracował z hitlerowcami, 18 marca 1947 r.
Źródło: SOkAK
Druga strona zaświadczenia o wiarygodności narodowej Isidora Mokrosza (już z czeskim zapisem nazwiska – Mokroš) z informacją, że w opinii członków komisji posiadający III grupę volkslisty gospodzki nie współpracował z hitlerowcami, 18 marca 1947 r.
Źródło: SOkAK

Kolejny dowód na to, że Isidor Mokrosz nie był kolaborantem, znaleźć można w materiałach dr. Józefa Mazurka (ogromnego sympatyka partyzantów), który stwierdzał: Zaznaczyć należy, że Mokrosz Henryk trzymał z hitlerowcami, a Mokrosz Izydor i Pawlas Franciszek współpracowali z partyzantami (przy Isidorze dopisek dr. Mazurka: był obojętny), dodatkowo umieszczając go wśród „pełnoprawnych” ofiar tragedii żywocickiej. W ich poczet zaolziański lekarz wyliczył – prócz 36 osób zamordowanych 6.8.1944 r. – ofiary strzelaniny w gospodzie (partyzanta Antoniego Krótkiego oraz Isidora Mokrosza), a także zmarłe w obozach koncentracyjnych osoby aresztowane 6.8.1944 r. oraz 11.8.1944 r. – łącznie 49 ludzi. Wg dr. Mazurka także był więc Isidor Mokrosz pierwszą cywilną ofiarą tragedii (zaolziańska dziennikarka Otylia Toboła zakwestionowała te informacje, stwierdzając, że dr Mazurek nie był historykiem, a jedynie „amatorskim zbieraczem wspomnień”, mimo że sama – choć kreuje się na niepodważalny autorytet w temacie II wojny światowej na Śląsku Cieszyńskim – nie jest historyczką, a swoje reportaże pisała głównie na podstawie wspomnień świadków historii zebranych wiele lat po tym, jak zrobił to dr Mazurek [!]. Oczywiście do notatek dr. Mazurka, jak do każdego źródła, należy podchodzić krytycznie, jest to jednak – podobnie jak formularz rehabilitacyjny – pewna konkretna informacja).

Początkowy fragment opracowania dr. Józefa Mazurka na temat tragedii żywocickiej, gdzie
(na samym dole) jest mowa, że Isidor Mokrosz nie był nazistowskim kolaborantem
Źródło: archiwum dr. Józefa Mazurka w BS

Przeciwnicy Lednickiej dociekali również, jak to możliwe, że partyzanci mieli napadać na sklep Isidora Mokrosza, a w notatkach dr. Mazurka jest mowa wręcz o współpracy (co jest jednak nadinterpretacją). Tu można się tylko domyślać, że informator dr. Mazurka za „współpracę” uznał fakt, że gospodzki nie zgłaszał tych najść okupacyjnym władzom. Do czasu ostatniej „akcji aprowizacyjnej” z 2.8.1944 r., kiedy to straty w towarach sięgnęły takiego poziomu, że urzędowa kontrola ściągnęłaby na niego poważne kłopoty i posądzenie o współpracę z partyzantami, za co groziło zesłanie do obozu koncentracyjnego lub kara śmierci.

Spór o volkslistę

Na potwierdzenie zarzutów o kolaborację Isidora Mokrosza wskazuje się często, że posiadał on III kategorię volkslisty. Wśród części komentatorów tematu II wojny światowej na Górnym Śląsku (w tym Śląsku Cieszyńskim) można się spotkać z opinią, że osoby, które „przyjęły volkslistę” były ludźmi pewnej gorszej kategorii. Określa się ich pogardliwie „folksdojczami” czy „kolaborantami”, wyrzuca „wyparcie się swojej narodowości”, „pójście na układ” z nazistami etc. Absurdalność takich stwierdzeń obnaża już podstawowy fakt, że volkslistę na Śląsku Cieszyńskim posiadała większość mieszkańców (na terenie ówczesnego powiatu cieszyńskiego ok. 70%, czyli ponad 180 tys. osób). Powszechnie znane są fakty, że do przyjmowania volkslisty w celu ochrony życia namawiały Ślązaków polskie władze wojskowe i kościelne na uchodźstwie. Ostatecznie wątpliwości powinien rozwiać fakt, że na Śląsku Cieszyńskim potwierdzone jest wiele przypadków współpracy z ruchem oporu podejmowanej również przez ludzi posiadających volkslistę (co zresztą dawało im nieporównywalnie szersze możliwości prowadzenia walki przeciw okupantom). Oczywiście niejednokrotnie płacili za to życiem. Sam „Strzała” pisał w swoich wspomnieniach: Formularze Ausweisów oraz druki firmowe zdobywaliśmy [...] przez ludzi pracujących na różnych urzędach niemieckich, a z nami współpracujących. Byli to oczywiście Polacy z volkslistą. Wśród samych partyzantów byli zresztą także ludzie „uciekający przed wojskiem niemieckim”, a więc najprawdopodobniej przed wcieleniem do Wehrmachtu z tytułu posiadania volkslisty. Nie bez wpływu na współczesne postrzeganie tej kwestii pozostaje powojenna propaganda komunistyczna, przedstawiająca wpis na DVL jako jednoznaczny akt zdrady. „Przyjęcie volkslisty” mogło oznaczać uratowanie życia swojego i swojej rodziny (w przypadku ofiar pacyfikacji Żywocic 6.8.1944 r. brak takiego wpisu przyniósł niestety śmierć).

Volkslista (Deutsche Volksliste, DVL, niemiecka lista narodowościowa) 

W czasie okupacji hitlerowskiej dokument stanowiący w założeniu potwierdzenie niemieckiego pochodzenia danej rodziny. Na terenach Polski bezpośrednio anektowanych przez III Rzeszę (m.in. Górny Śląsk, Pomorze Gdańskie, Wielkopolska) volkslistę wprowadzono 4.3.1941 r. W rejencji katowickiej (w skład której wchodziły powiaty Cieszyn i Bielsko) każda osoba od 10. roku życia wzwyż zobligowana była do wypełnienia szczegółowej ankiety, w oparciu o którą urzędnicy decydowali o potencjalnym przydzieleniu do jednej z czterech grup DVL: I i II) aktywne i bierne politycznie osoby narodowości niemieckiej, które otrzymywały obywatelstwo niemieckie; III) autochtoniczni przedstawiciele „innych narodowości”, posiadających związki z kulturą niemiecką, jednak częściowo spolonizowanych (Górnoślązacy, Kaszubi, Mazurzy, Górale) oraz Polacy w związkach małżeńskich z Niemcami. „Trójkarze” otrzymywali obywatelstwo niemieckie warunkowo na 10 lat; IV) osoby pochodzenia niemieckiego czynnie działające na rzecz Polski w okresie międzywojennym oraz Polacy „wartościowi rasowo”. Tu obywatelstwo niemieckie otrzymywano tylko w wyjątkowych sytuacjach. W praktyce volkslistę przyznawano w wielu przypadkach mimo sprzeciwu zainteresowanego (np. osobom, które w spisie ludności z 1939 r. zwanym „palcówką” zadeklarowały narodowość śląską). Ludzie niezaliczeni do żadnej kategorii DVL mieli docelowo podlegać wysiedleniu do Generalnego Gubernatorstwa. Faktycznie jednak brak volkslisty niejednokrotnie był pretekstem do znacznie surowszych represji, łącznie z zesłaniem do obozu koncentracyjnego lub rozstrzelaniem. Surową karą groziło również uchylanie się od wypełnienia ankiety. „Podpisanie volkslisty” wydatnie zwiększało szanse na ocalenie życia (poprawiało także sytuację ekonomiczną rodziny). Posiadający volkslistę mężczyźni otrzymywali powołania do służby w Wehrmachcie (z którego często dezerterowali, wstępując później do wojsk alianckich, np. Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie).
Jeden z członków oddziału „Strzały“ Józef Smoliński, pseud. „Tygrys“ (1. od prawej), przed kryjówką partyzantów u Marii Zaleskiej (2. od lewej) przy ul. Śrutarskiej 43 (zginął na dachu kamienicy przy ul. Głębokiej 56 w Cieszynie 15 kwietnia 1944 r.). W środku w płaszczu szeregowca Luftwaffe Stefan Zaleski (mąż łączniczki), obok 11-letni syn Alfred prawdopodobnie z przypinką Hitlerjugend, luty 1944 r.
Źródło: KC

Spór o „konfidentów”, „kolaborantów”, przesiedleńców i „akcje aprowizacyjne”

Przypadek Isidora Mokrosza pokazuje, że identyfikowanie przez partyzantów ludzi, jako „konfidentów”, „szubrawców”, „wielkich drani” czy „niebezpiecznych hitlerowców” (określenia zaczerpnięte z raportów „Strzały”) miało w niektórych przypadkach bardzo kruche podstawy. Innym przykładem takiej postaci jest Josef Vorbach, przesiedleniec z Bukowiny, który został ulokowany w gospodarstwie mistrza krawieckiego Józefa Mrózka z Suchej Górnej i przejął jego zakład, prawowity właściciel natomiast wraz z rodziną zesłany został do obozu pracy przymusowej dla Polaków we Frysztacie (polenlagru). Później zginął w KL Mittelbau-Dora. Zaskakuje jak odmiennie opisany został Vorbach i jego śmierć w raportach Kamińskiego oraz pamiętniku żony Józefa Mrózka, Anny. U komendanta oddziału partyzanckiego: Hitlerowiec niebezpieczny. Ledwo przyszedł do Suchej Górnej, a już chciał ściągać całą swoją rodzinę. Rzucił się na jednego z Drużyny i chciał mu wydrzeć pistolet, przy czem go ciężko postrzelono (Flegma [pseudonim partyzanta – przyp. MSC]). Rumun zmarł na drugi dzień. Nie zabrano nic. U Anny Mrózek: Właśnie tu [do warsztatu – przyp. MSC] wpadli partyzanci i zaczęli do bezbronnego, Bogu ducha winnego człowieka strzelać. Było ironią losu, o czym dowiedzieliśmy się później, że Vorbach wszczął administracyjne kroki zmierzające do uwolnienia naszej rodziny z lagru, bo chciał zatrudnić Józefa w zajętym przez siebie warsztacie. Słowa Kamińskiego „nie zabrano nic” odnoszą się do faktu, że partyzanci osoby uznane za wrogów nie tylko karali fizycznie, ale też rekwirowali im pieniądze, jedzenie i inne dobra. W pożywienie zaopatrywano się również u współpracowników oddziału oraz w sklepach spożywczych (wg Kamińskiego – niekiedy na życzenie właścicieli, którzy nie byli w stanie rozliczyć się z towaru z urzędami). Te „akcje aprowizacyjne” – jak nazywali je partyzanci – stały się przedmiotem krytyki ze strony starszych czeskich historyków, jako de facto kradzieże (jest poświadczone źródłowo, że do takiego procederu dochodziło także w sklepie Isidora Mokrosza). Jak na łamach reportażu Otylii Toboły skomentował sprawę partyzant Alojzy Foltyn, pseud. „Brzoza”: Pewnie żeśmy brali. Niemcy mieli wszystko, my nic. Nam nikt do lasu samochodami żywności nie woził, to braliśmy takim, co mieli dużo, bo za dobrze z Niemcami żyli.

Spór o „winę” za tragedię żywocicką

W związku z krytyczną oceną działań partyzantów grupy Józefa Kamińskiego pseud. „Strzała” w świetle najnowszej publicystyki (Karin Lednická, Wojciech Święs), pojawiły się oskarżenia o przypisywanie im winy za tragiczne wydarzenia 6.8.1944 r. Trzeba jasno podkreślić, że nikt nie stawia znaku równości między żołnierzami Armii Krajowej a faktycznymi sprawcami zbrodni – kierownikami placówek gestapo w Cieszynie i Katowicach oraz podległymi im funkcjonariuszami wspieranymi przez Wehrmacht i żandarmerię wojskową (więcej w zakładce: „Odpowiedzialność”). Niemiecka wina za tragedię nie podlega żadnej dyskusji. Zupełnie inną (a przy tym zupełnie oczywistą) kwestią jest, że pacyfikacja Żywocic była zemstą nazistów za akcję partyzantów w gospodzie Isidora Mokrosza w nocy 4/5.8.1944 r. Atak ten został przeprowadzony bez przygotowania, po dwukrotnej zmianie planów przez dowódcę oddziału, który wyszedł w teren celem rozbrojenia posterunku żandarmerii. Nie można przy tym przemilczeć, że partyzanci podejmowali swoją akcję z pełną świadomością, że ich działania skutkują ciężkimi działaniami odwetowymi Niemców wymierzonymi w ludność cywilną – wcześniej miały miejsce m.in. dwie zbiorowe egzekucje o charakterze pokazowym: w Oldrzychowicach 5.6.1944 r. (w odwecie za zabicie komendanta miejscowej Landwache Johanna Jośka powieszono pięciu Polaków, w tym jednego miejscowego – Jana Zazdrożnego z Tyry) i Suchej Górnej 18.7.1944 r. (w odwecie za zabicie niemieckiego przesiedleńca Josefa Vorbacha powieszono pięciu Polaków, w tym jednego miejscowego – Jerzego Lasotę z Ligotki Kameralnej, prócz tego aresztowano wówczas 28 osób z okolicy, spośród których 20 zginęło w obozach), a także wiele innych aktów terroru. Aktywność partyzantów była jednym z czynników, których splot doprowadził do pacyfikacji wsi (za którą odpowiadają Niemcy). To dwie różne, choć zazębiające się ze sobą sprawy.

Zbiorowa egzekucja o charakterze pokazowym w Nawsiu na Zaolziu (w odwecie za zabicie niemieckiego
przesiedleńca Gustava Hänla powieszono pięciu Polaków, sprawców napadu nie ustalono), 14.2.1944 r.
Źródło: SZMO
Obwieszczenie o egzekucji w Nawsiu w dniu 14.2.1944 r.
Źródło: archiwum prof. Mečislava Boráka w SUO
Zbiorowa egzekucja o charakterze pokazowym w Oldrzychowicach na Zaolziu (w odwecie za zabicie
komendanta miejscowej żandarmerii pomocniczej Landwache Johanna Jośka przez partyzantów „Strzały”,
powieszono pięciu Polaków), 5.6.1944 r.
Źródło: SZMO
Obwieszczenie o egzekucji w Oldrzychowicach w dniu 5.6.1944 r.
Źródło: MT

Spór o Józefa Kamińskiego, pseud. „Strzała”

Pośrednio ze sporem o „winę” za tragedię żywocicką koresponduje spór o ocenę dowódcy oddziału partyzantów Armii Krajowej (AK) związanego losami tego wydarzenia. Postać ta przez dziesięciolecia uległa swoistej mitologizacji. Zupełnie bezkrytycznie powtarzano nieraz mocno przerysowane stwierdzenia, zaczerpnięte z raportów czy wspomnień Kamińskiego, np. pojawiające się przy każdej wzmiance na jego temat informacje, że aby chronić ludność cywilną przed represjami, partyzanci przeprowadzali akcje w mundurach niemieckich i porozumiewali się w tym języku, przez co hitlerowcy myśleli, że mają do czynienia z dezerterami z Wehrmachtu (skąd w takim razie działalność odwetowa ze strony okupanta?). Pokutowało aktualne i dziś podejście, że partyzanta AK „trzeba” przedstawiać, jak „rycerza na białym koniu”, podczas gdy do partyzantki nie trafiali raczej „grzeczni chłopcy”. Odkrywcze nie będzie stwierdzenie, że AK-owcy też byli ludźmi i popełniali błędy. Kamiński nie był wyjątkiem. Prezentowanie go jako człowieka „z krwi i kości” – z uwzględnieniem nie tylko jego zalet, ale również wad – w żaden sposób mu nie urąga. Przeciwnie – naiwne przedstawianie partyzantów, jako nieomylnych i nieskazitelnych, naraża ich tylko na śmieszność, a historię przeobraża w politykę. Podejmując decyzję o akcji na gestapowców w gospodzie Isidora Mokrosza nie przypuszczał zapewne „Strzała”, że pociągnie ona za sobą taką hekatombę. Czy gdyby miał tego świadomość, postąpiłby wówczas inaczej? O ile niemożność oparcia się pokusie przeprowadzenia totalnie nieprzygotowanego zamachu na hitlerowców Gawlasa i Weissa można by jeszcze jakoś zrozumieć (szkoda, że „przy okazji” zginął postronny człowiek – Isidor Mokrosz), co powiedzieć o sytuacji, gdy ranni partyzanci, kurujący się w domu łączniczki Marii Zaleskiej na dzisiejszej ul. Śrutarskiej, w pełnym Niemców Cieszynie udali się na seans filmowy do położonego nieopodal kina? Odwaga czy lekkomyślność? Inna sprawa, że to, jak często i w jaki sposób korzystano z mieszkania Zaleskiej, urąga wszelkim zasadom działalności konspiracyjnej i prędzej czy później musiało przynieść grupie Kamińskiego zagładę (w istocie – tam rozegrał się ostatni akt działalności oddziału). Także fakt, że partyzanci nie ukrywali się w lasach, a mieszkali u ludzi po wioskach na Zaolziu (gdzie przebywali także Niemcy, gdzie aktywni pozostawali donosiciele) nie świadczy dobrze o przezorności „Strzały” i było narażaniem ludności cywilnej na wielkie niebezpieczeństwo. Najbardziej jednak razi w przypadku Kamińskiego fakt, że już po zupełnym rozbiciu oddziału w zasadzie zostawił ostatnich spośród swoich „chłopców” na pastwę losu – opuścił Zaolzie i dołączył do sowieckiego patrolu wywiadowczego, a następnie zgłosił się do pracy w bezpiece. Później zaolziańskim dokumentalistom Józefowi Burkowi i dr. Józefowi Mazurkowi usprawiedliwiał się, że powrót na Śląsk Cieszyński uniemożliwiło mu przesunięcie się frontu na zachód. Swój oficjalny życiorys „poprawił” w jeszcze kilku miejscach.

Józef Kamiński, pseud. „Strzała”, przed 1939 r. Źródło: archiwum Józefa Burka
Józef Kamiński, pseud. „Strzała” dowódca oddziału partyzanckiego AK

Ur. 26.2.1911 r. w Chicago w rodzinie robotniczej. W 1921 r. Kamińscy wrócili do rodzinnego Żywca. Do 1939 r. imał się różnych prac fizycznych w rodzinnych stronach. Jego losy po wybuchu II wojny światowej do uformowania grupy partyzanckiej na Zaolziu są niejasne. Przypuszczalnie angażował się w różne formy oporu przeciwko okupantom, ostatecznie dołączając do któregoś z oddziałów ZWZ-AK operujących w obwodzie żywieckim (wbrew późniejszym deklaracjom nie pełnił w jego strukturach jednak żadnej znaczącej funkcji). Po masowych aresztowaniach członków polskiego ruchu oporu w bielskim inspektoracie AK jesienią 1942 r. okresowo przebywał na terenie powiatu cieszyńskiego. Ostatecznie otrzymał rozkaz utworzenia regularnego oddziału partyzanckiego AK na Zaolziu, do czego doszło w grudniu 1943 r. Oddział „Strzały” szybko osiągnął liczebność ponad 20 stałych członków i wielu współpracowników (rekrutowanych głównie z miejscowej ludności wyłącznie narodowości polskiej). Operował nad wyraz aktywnie. Przez kilka miesięcy najbardziej intensywnej działalności zorganizowano ponad 40 akcji, podczas których głównie karano chłostą oraz nakładano podatki na niemieckich osadników i przedstawicieli miejscowej ludności uznanych za konfidentów, uzupełniano zaopatrzenie w ramach tzw. akcji aprowizacyjnych, a także niszczono krytyczną infrastrukturę – energetyczną, telekomunikacyjną czy transportową. Cieniem na działalności partyzanckiej grupy Kamińskiego kładzie się lekceważące podejście do zasad działalności konspiracyjnej oraz niepotrzebne ofiary śmiertelne (przesiedleniec Josef Vorbach, karczmarz Isidor Mokrosz). Akcje partyzantów skutkowały działaniami odwetowymi Niemców, wymierzonymi w ludność cywilną. Po przeprowadzonym zupełnie bez przygotowania zamachu na dwójkę gestapowców w gospodzie Isidora Mokrosza hitlerowcy dopuścili się pacyfikacji Żywocic oraz zintensyfikowali działania przeciwko partyzantom, za sprawą których w przeciągu kilku tygodni oddział został zupełnie rozbity (a przy tym zginęło lub zostało wysłanych do obozów koncentracyjnych dalszych kilkudziesięciu cywilów). „Strzała” był jednym z niewielu partyzantów, którym udało się przeżyć. Przedostał się za linię frontu i dołączył do patrolu wywiadowczego Armii Czerwonej w charakterze przewodnika (w późniejszym czasie usprawiedliwiał się, że powrót na Zaolzie uniemożliwiło mu przesunięcie się linii frontu). W marcu 1945 r. w zajętej już wówczas przez sowietów Suchej (dziś Sucha Beskidzka) zgłosił się do pracy w Urzędzie Bezpieczeństwa (UB). W kwietniu 1945 r. brał udział w organizowaniu placówki Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (PUBP) w Żywcu. W sierpniu 1946 r. został zwolniony z UB i wyjechał na Ziemie Odzyskane, gdzie prowadził gospodarstwo i aktywnie działał w Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (PZPR). Przypuszczalnie w latach 60. powrócił do rodzinnego Żywca. Do kwestii tragedii żywocickiej nigdy oficjalnie się nie ustosunkował (choć ponoć gryzło go sumienie). Zmarł 29.5.1970 r.
„Strzała” (po lewej) z oficerem Armii Czerwonej, 1945 r.
Źródło: OD
Podanie „Strzała” do Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego
w Żywcu z prośbą o przyjęcie do pracy, 26.4.1945 r.
Źródło: IPN

Kwestia wyroku Polskiego Państwa Podziemnego na gestapowców

Część partyzantów wspominała o wyroku władz wojskowych Armii Krajowej, na mocy którego gestapowcy Karl Weiss i Friedrich Gawlas zostali skazani na karę śmierci za zbrodnie popełnione na ludności polskiej podczas działań w rejonie Żywca i Bielska. Podaje się również, że Gestapo dowiedziało się o wyroku śmierci i w związku z tym przeniosło obu funkcjonariuszy z Bielska do Cieszyna, gdzie ostatecznie zostali zidentyfikowani przez oddział partyzantów „Strzały”, który w Żywocicach skorzystał z okazji, aby wykonać wyrok. Trudno stwierdzić, w jakim stopniu na tę interpretację wpłynęły późniejsze tragiczne konsekwencje strzelaniny. Faktem jest jednak, że świadkowie widywali gestapowców w Cieszynie na długo przed 1944 r. Z zachowanych dokumentów służbowych wynika, że pojawili się oni w mieście latem lub jesienią 1940 r., co podważa wersję partyzantów (która zresztą nie występuje w powstających prawdopodobnie na bieżąco raportach „Strzały”, a najpewniej została dodana w późniejszym czasie). Z drugiej strony fragmentaryczność zachowanych materiałów nie pozwala na stwierdzenie ze 100% pewnością, że wyrok na gestapowców nie istniał, czy że nie działali oni również na terenie Bielska i Żywca.